Historia pewnego zeszytu

Dawno, dawno temu był sobie zeszyt. Był brudny, żółć jego kartek sprawiała, że myślałam o nim w kategoriach staruszka. Nie był on jednak wcale stary. On tylko przeszedł  wiele, widział i słyszał nie jedno. Miał 40 lat.

Nina spisywała w nim to co nauczyła ją jej mama Lucyna. Musiała szybko tą wiedzę uwiecznić, gdyż wiedziała, że jej ciężko chora matka, niebawem odejdzie. Spisywała  to dla siebie i dla córki...Sabiny (to ja:))

Zeszyt był rozmiaru A3, miał 80 kartek , tak sądzę. Nie było w nim ani spisu treści, ani specjalnego ładu. Był pisany piękną maminą czcionką. Czcionką gdzie litera "m" wyglądała jak maleńki robaczek. Ubaw mieliśmy z bratem z tego "m" i dokuczaliśmy autorce z tego powodu. 
Toż to polonistka była.

Zeszyt przeszedł wiele świąt, urodzin, imienin. Był pomocą przy planowaniu codziennych obiadów jak i wielkich uroczystości.
 Widział on puszyste ciasta, wymyślne obiady, klasyczne świąteczne dania.

Nina uwielbiała gotować.
Wychodziło jej to rewelacyjnie.

Zeszyt nigdy nie zobaczył zakalca ani zupy przesolonej.
Nie był też światkiem łez, że coś się przypaliło.

Leżał zawsze w tym samym miejscu, brudny jak nieboskie stworzenie.
Miał plamy po jajku, mące, marchewce i kakao.

Nagle rozpad się...
Wraz ze śmiercią jego autorki...

Smutna to historia. Chciałam odziedziczyć ten zeszyt, traktowałam go jak talizman. Brat próbował go ratować.

Lata leciały. Obecnie nawet nie wiemy gdzie jest.

I nagle przykro tak strasznie bo przepisu na krem do napoleonki nie ma. Przepisu którego nienawidziliśmy, bo cała rodzina musiała mieszać masę tak, aby się nie przypaliła. Gęsta ta masa była tak bardzo, że trzeba było się zmieniać przy kręceniu łyżką. 
Była to najsmaczniejsza masa do napoleonki na świecie.
I smutno tak bardzo bo ciasta makowego nie ma. 
Ciasta, które było na każdych imieninach. 
I wspominamy ten schab na grzance, co to groszek zielony z niego wypadał.

"Mamo gdybyś mogła mi podyktować te wszystkie przepisy, proszę"
...
Szkoda, że wcześniej na to nie wpadłam. Szkoda, że nie pomagałam mamie w kuchni, tak zawzięcie, jak tego oczekiwała. Byłam zła bo zawsze dostawałam najgorszą robotę. Kroiłam sałatki, obierałam ziemniaki, mieszałam w tym nieszczęsnym garnku tą gęstą budyniową masę.

...

I kiedy to wszystko sobie uświadomiłam, pomyślałam że też muszę mieć taki zeszyt. Muszę traktować pomoc małej Śmietaneczki jak...pomoc a nie przeszkadzanie. Nie dam jej do obierania ziemniaków, a pozwolę jej tort ozdobić. Będę zachęcać ją do eksperymentów kulinarnych. 
Sama zapiszę w zeszycie to co robię dobrze, to co rodzinie smakuje. Wiele z tych rzeczy robię już z pamięci, ale niech ten zeszyt będzie talizmanem, który przekażę dalej. 

...

Usiadłam w ten piękny jesienny weekend, i rozpoczęłam wędrówkę po stronach książek kucharskich. Pozaznaczałam te przepisy, które chciałabym spróbować,pozapisywałam te, które już dobrze znam.

I jest teraz zeszyt mały, pastelowy. Ma pogrupowane rozdziały na desery i obiady. Panuje w nim względy porządek. Nie zdążył się on jeszcze uświnić. Inspiruje mnie do kuchennych rewolucji. 
To z nim upiekłam tartę ze śliwkami.

Przepis na ciasto:

Spód- ciasto kruche:
- 2 szklanki pszennej mąki
- kostka masła 200 g 
- 1/2 szklanki cukru pudru
- 2 żółtka
-2 łyżki śmietany 18%

Na stolnicę wysypujemy mąkę, kładziemy na niej masło i szatkujemy. Dodajemy cukier, żółtka i śmietanę. Zagniatamy.
30 minut ciasto powinno leżeć w lodówce
(mi się spieszyło, więc nie leżało, ale wyszło)

Pieczemy spód przez 15-20 min w foremce do tart, w piekarniku nagrzanym na 180 stopni. 
Białka jaj ubijamy na sztywną pianę dodając łyżkę cukru pudru.
Wyjmujemy ciasto z piekarnika, wykładamy na wierzch pianę.
Kolejno układamy śliwki (wypestkowane, przepołowione)według własnej kompozycji.
Pieczemy całość ok 40 min.

Smacznego












Śmietankowy Dom

Autorka bloga:
Śmietankowy Dom – DIY • Livestyle • Handmade • Rękodzieło

3 komentarze:

  1. Piękne madre słowa. Ja złapałam bakcyla szycia obserwując swoja mamę. Caluję

    OdpowiedzUsuń
  2. Piękna wzruszająca historia! Chociaż faktycznie żal tego zeszytu. :(

    OdpowiedzUsuń
  3. Dość przykra ta historia :(. U nas również w rodzinie jest taki zeszyt po naszej babci, który skrywa w sobie same najznakomitsze przepisy, które zawsze się udają. Znajduje się u mnie w kuchni na honorowym miejscu. Innym członkom rodziny od czasu do czasu go pożyczam, aby mogli sobie go skserować. Z takich przepisów dania zawsze wychodzą najsmaczniejsze!

    OdpowiedzUsuń